Zawierciańskie Spotkania Planszówkowe - krótka historia lokalnej inicjatywy

Od czasu do czasu trafiam na temat, który wkrada się do mojego życia i w ciągu kilku chwil staje się jego nierozerwalną częścią. Najpierw pojawia się lekkie zaciekawienie, np. gdzieś o czymś przeczytam, coś tam zobaczę, usłyszę. Potem zaczynam zgłębiać temat, przeszukiwać internet wszerz i wzdłuż w poszukiwaniu informacji.. Moje myśli nieustannie krążą wokół obiektu mojej aktualnej fascynacji, a cała reszta przelatuje gdzieś obok.
Kiedyś wpadłem na pomysł stworzenia e-czasopisma. Rozgłaszałem swój pomysł, gdzie tylko się dało, zrobiłem jakieś wstępne projekty okładki , napisałem ze dwa teksty i czekałem aż reszta osób , które miały ze mną współpracować napisze swoje. Minęło trochę czasu, a tylko nieliczni wywiązali się z zadania, więc projekt został zawieszony, bo jak wiadomo, nie ma co fuszerki robić (co to za czasopismo składające się z 8 tekstów, o tematyce rozstrzelonej we wszystkie strony). Ale chęć pisania pozostała i nigdzie się nie wybiera. Pozostało również bardzo silne pragnienie, by coś robić, by coś tworzyć, by coś zmieniać. By nie narzekać, tylko działać.
Od pewnego czasu chodzę na spotkania planszówkowe do gliwickiego Młodzieżowego Domu Kultury. Zawsze interesowałem się tematem, ale do tej pory nie bardzo miałem z kim grac. Dawniej grywaliśmy w RPG, potem często grywałem w Scrabble, Rummikuba, Fasolki, Go i Neuroshimę Hex. Czyli powiedzmy, że trochę lepiej niż "niedzielny gracz". Śledziłem scenę planszówkową, wiedziałem mniej więcej co jest dobre, a co złe. Nie paliłem się jednak do zakupu nowych gier, bo jednak bycie osamotnionym w swojej pasji nie sprzyja wydawaniu pieniędzy na rzeczy, który potem miałby się kurzyć na półkach. 
Na spotkaniach poznałem pasjonatów, którzy siedzą w temacie znacznie głębiej niż ja; dowiedziałem się, że zdecydowanie nie jestem sam. Trzeba po prostu trafić na odpowiednich ludzi. A żeby tak się stało, wszyscy muszą znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. 
Pomyślałem, że to jest rozwiązanie. 
Postanowiłem stworzyć takie spotkania w moim rodzinnym mieście. Na początku byłem bardzo poddenerwowany, gdyż nie wiedziałem , jaka będzie reakcja dyrektora MOKu. Do torby wrzuciłem na wszelki wypadek parę ciekawszych gier. Kiedy dotarłem na miejsce, musiałem chwilę poczekać na swoją kolej. Pani sekretarka, gdy dowiedziała się, że przychodzę w sprawie "spotkań planszówkowych" obdarzyła mnie dość drwiącym uśmiechem. Pomyślałem, że może być ciężko, ale nie poddawałem się. Kiedy wreszcie znalazłem się w jednym pokoju z dyrektorem, przedstawiłem mu wszystkie moje pomysły (bo pomysł jak to ma działać miałem dokładnie opracowany w głowie). I co? Zgodził się! Zaraz poszukaliśmy terminu, ustaliliśmy wstępną godzinę i salę. Kiedy wybiegłem z MOKu, odszedłem parę kroków od budynku, po czym zacząłem skakać z radości! Dawno nie byłem tak szczęśliwy. Okazało się, że można. Że można sobie coś wymyślić, opracować, potem wcielić w życie. Nie bać się spróbować. Tak, planszówki, to teraz moja nowa pasja, będę tutaj o nich od czasu do czasu pisac. Nie tylko o nich, bo zawsze coś nowego się pojawia. A na dzisiaj, to tyle. Nie bójcie się wyzwań i nie bójcie się próbować!

Komentarze