"Człowiek ze stali" i przyszłość DC


Wreszcie nadrobiłem zaległości i obejrzałem najnowszy film o Supermanie, "Człowiek ze stali". Zrobili go najlepsi fachowcy od ekranizacji komiksów ze stajni DC - Zack Snyder (doskonałe "Watchmen") i Christopher Nolan (trylogia "Mrocznego rycerza"). Po premierze w internecie pojawiały się bardzo mieszane opinie na temat filmu. Zarzucano przesadną powagę i nastawienie na efekty specjalne. Czy tak faktycznie jest?
Fabuła nie jest odkrywcza. Na krótko przed tym, jak planetę Krypton spotyka zagłada, jej mieszkańcy (a konkretnie Jor-El z kamienną twarzą Russela Crowe'a) wysyłają niemowlę na Ziemię, aby tam zamieszkało. Dziecko to wyrasta (pod okiem podstarzałego Kevina Costnera i dobrze trzymającej się Diane Lane) na... no właśnie. Chciałoby się napisać - Supermana, ale sprawa nie jest tak prosta, jakby się wydawało. Bohater bowiem - mimo swojej potęgi, której do końca filmu w pełni nie kontroluje - musi do tej roli dorosnąć. By odnaleźć cel swojej obecności na Ziemi oraz prawdę o swoim pochodzeniu, wyrusza w wędrówkę po świecie, po drodze pomagając napotkanym ludziom. W pewnym momencie pomaga reporterce Lois Lane, która zaczyna badać pogłoski o nim...
Powiedzmy sobie szczerze - opowieść o niezniszczalnym bohaterze bez skazy raczej nie nadaje się na poważny film kinowy. Dlatego też widzimy Kal-Ela wątpiącego, niepewnego swojej drogi, nieufnego wobec ludzi. W dodatku rozdartego między lojalnością wobec ojczystej planety a miłością do Ziemi. Duża w tym zasługa zarówno scenarzystów, jak i Henry'ego Cavilla, który wcielił się w Supermana. Ten człowiek został stworzony do tego czerwono-niebieskiego kostiumu. Emanuje siłą i zdecydowaniem, ale też ogromnym spokojem i szacunkiem do otaczającego świata. Reszta obsady również spisuje się przyzwoicie, ale też bez większych fajerwerków.
Poza wędrówką bohatera ważnym wątkiem jest reakcja świata na jego pojawienie i obecność. Widzimy zdezorientowanych i niekiedy przerażonych cywili, widzimy wojskowych postrzegających go - z początku - wyłącznie jako zagrożenie, widzimy też prasę, która poluje na wszelkie informacje o przybyszach z innych planet.
Efekty specjalne zdecydowanie mogą się podobać, choć niekiedy zdają się przyćmiewać opowiadaną historię. Przy takiej tematyce łatwo przekombinować i stworzyć gniot, którego nie dałoby się oglądać. Tym razem udało się nie przekroczyć tej cienkiej linii, choć niekiedy było blisko. Z drugiej strony, to nie Batman czy Iron Man - mamy tu do czynienia z postacią o niemal boskiej mocy, więc trudno byłoby to pokazać w inny sposób.
Ostatecznie film oceniam pozytywnie. Nie brakuje tam pamiętnych scen (pierwszy lot Clarka - ach!), emocji czy widowiskowych walk. Jest to tylko - i aż - dobrze zrobiona adaptacja komiksu. Snyder nie próbował stworzyć koła, raczej skupił się na efektownym przedstawieniu historii. Historii prostej, ale nie znaczy to, że słabej.

Co dalej? Chyba wszyscy wiedzą, że kontynuacja "Człowieka ze stali" ma opowiadać o starciu Supermana z Batmanem. Powraca Cavill z Amy Adams (Lois Lane), dołącza do niego Ben Affleck jako Bruce Wayne. Fabuła jak na razie jest nieznana, nie wiadomo, dlaczego Kal-Elowi miałoby zależeć na pokonaniu Batmana, który przecież zwalcza przestępczość w Gotham (przy okazji - zauważyliście napis Wayne Enterprises w "Człowieku ze stali"? Ja też nie, dopiero potem wygrzebałem na necie screen).
Poza tym w ubiegłym roku zaczął emisję serial "Arrow" o innym znanym herosie z DC, o pseudonimie Green Arrow. Czy zatem szykuje się filmowa "Liga Sprawiedliwych" (czyli grupa najpotężniejszych herosów DC - Superman, Batman, Wonder Woman, Flash itd.)? Czas pokaże.

Komentarze